Danusia pomaga na zarazę
A to zaraza ta Danusia! Odcięta od świata, delektując się czekoladą Danusia, czytam: „ Mór zaczął się na kilka lat przedtem na wschodzie i spowodował tam wielkie spustoszenia. Powoli, z miejsca na miejsce się przenosząc, zaraza do krajów zachodnich dotarła. Zapobieżenia ludzkie na nic się wobec niej zdały. (… ) Wiosną tego roku mór począł w przedziwny sposób okrutne spustoszenia czynić. (…) Na chorobę tę nie miała środka sztuka medyczna; bezsilni też byli wszyscy lekarze. (…) Morowa zaraza grasowała z wielką siłą; od chorych udziela się łatwo zdrowym, którzy z zarażonymi przebywali. (…) wszyscy bezlitośnie tylko o to się starali, aby społeczeństwa z chorymi unikać. (…) Zgromadzali się w domach swoich, gdzie żyli odcięci od świata całego (…) czas swój na muzyce i innych dostępnych im przyjemnościach trawili dla zapomnienia o zarazie i śmierci, o których ani słyszeć nie chcieli.”
Zaraza a lektura
To niewiarygodne, ale ta zaraza wydarzyła się prawie siedemset lat temu w sławnej Florencji, a opisał ją Boccaccio w “Dekameronie”. U nas pewnie medycyna w końcu sobie poradzi z wirusem, natomiast tragedia będzie dopiero wtedy, kiedy Internet padnie. Odcięci od świata, zwracamy się do literatury, jako jednego z medykamentów dla zdrowych. Z sympatii dla miasta pożyczyłam z biblioteki „Kraków dla początkujących” Leszka Mazana z rysunkami Andrzeja Mleczko. Podczas lektury czekoladka Danusia szybko skończyła się, więc sięgam po Ptasie Mleczko i czytam o znanych miejscach, z którymi wiąże się wiele wspomnień osobistych i rodzinnych. Faktycznie, stary Kraków to co kamienica, to historia, a Leszek Mazan potrafi opowiedzieć je w przezabawny sposób. Jeśli do tego dodać rysunki Mleczki, to na okres kwarantanny wybrałam przypadkowo odpowiednią lekturę. Z drugiej strony, trudno czytać o dawnych i bardziej współczesnych czasach, o ucztach, które się wtedy odbywały, bez podjadania. Czasami bardzo konkretnego. Tak było z Danusią.
Danusia na Wawelu
Wiadomo, że Danusia uratowała Zbyszka od kata jednym gestem – zarzuciła mu nałęczkę, wołając – „Mój ci jest!”. Jaki wielki wpływ ta fikcyjna postać miała kiedyś, świadczy fakt, że w mojej klasie było osiem Danuś. Niestety, obecnie imię zniknęło ze spisu imion dla dziewczynek, przynajmniej w praktyce. Nadal jednak możemy spotkać, chociaż nie w każdym sklepie, „Danusię”, czekoladkę z nadzieniem grylażowym; na pewno dostaniesz ja w firmowym sklepie na Wawelu. Dotychczas nie wiedziałam, że nazwa ma ciekawą historię. Jeden z rozdziałów książki o Krakowie Leszek Mazan poświęca czekoladzie, ponieważ to krakowianie najwcześniej w niej zagustowali. Po zwycięstwie pod Wiedniem król Jan III przywiózł nie tylko worek ziemniaków, ale i czekoladę. Podobno raczył się nią z Marysieńką na Wawelu w święta Bożego Narodzenia. Udokumentowana konsumpcja czekolady odnosi się do króla Stanisława Augusta. Nadgryziona przez niego tabliczka znajduje się w Muzeum Collegium Maius. Chociaż od tego czasu czekolada stała się dość popularna wśród mieszkańców królewskiego grodu, to dopiero Adam Piasecki, syn dworskiego oficjalisty ze świętokrzyskiego został uznany „Królem Czekolady”.
Król Czekolady i Danusia
W Krakowie pod koniec dziewiętnastego wieku było sporo cukierni i kawiarni, ale to Adam Piasecki kupił upadającą cukiernię , doprowadził ją do rozkwitu a później wybudował fabrykę. Jak podaje Mazan, w 1929 roku fabryka wyprodukowała prawie 2 miliony słodkich wyrobów. Niestety, po wojnie firma „A. Piasecki” została upaństwowiona pod nazwą „Wawel”. W sumie całkiem przyjemna nazwa; lepsza niż „22lipca”, która trafiła się Wedlowi. Wracając do pana Piaseckiego, nie jestem pewna, jak się potoczyły losy innej Danusi pół wieku później. Polecając czekoladkę „Danusia”, Mazan dodaje, że jest z nią związana opowieść sprzed stu lat.
„Sokole oko pana Piaseckiego dostrzegło wtedy wśród robotnic zawijających cukierki dziewczynę o imieniu Danusia, ponętną jak jego czekolada, a piękną jak opakowania jego wyrobów. W kilka miesięcy później z woli pryncypała Danusia od karmelków trafiła na banderolę batonika, którego recepturę skomponował osobiście mistrz Adam. Wawel produkuje „Danusię” do dziś, jest ona dla Krakowa symbolem trwałości uczuć i czekoladowych gustów. Które to już pokolenie mężczyzn na jej widok przełyka ślinkę i powtarza: – Zjadłbym cię, Danusiu …”
Musiało być coś na rzeczy, kiedy podobną wersję umieścił zakład Wawel S.A. w swojej internetowej historii:
U szczytu sukcesu, w latach dwudziestych, Adam Piasecki poznaje młodszą od siebie, piękną Danusię, która pracuje w fabryce mistrza. Jego miłość jest tak wielka, że specjalnie na cześć ukochanej Piasecki opracowuje wyjątkową recepturę znanej do dziś czekoladki z grylażowym nadzieniem i nazywa ją imieniem swojej wybranki. Miasto zahuczało od plotek! Każdy chciał spróbować, jak smakuje słynna Danusia…
A to zaraza!
Podejrzewam, że pani Michalina Piasecka mówiła raczej – Co za zaraza ta Danusia.
A z tą czekoladą to jednak trzeba uważać, drogie panie. Może przyda się ostrzeżenie pana Mazana, który zdradza o czym damy plotkowały wieki temu. „ o pewnej francuskiej damie dworu, która tak rozkochała się w czekoladzie, że powiła dziecię czarne jak … No, właśnie jak czekolada. Cały Paryż podobno powtarzał tę historię z komentarzem, że czekoladę podawał codziennie damie do łóżka Murzyn imponującego wzrostu i urody. – U nas byłoby to niemożliwe – szepczą panie zebrane w Pałacu Pod Baranami czy u Tarnowskich na Szlaku. – Moje drogie – wzdycha hrabina Potocka – jak Pan Bóg dopuści, to i z kija wypuści …”
Jestem ciekawa jaką czekoladę Ty lubisz. Masz swoją ulubiona markę? Formę? Danie z czekoladą? Kiedy panuje zaraza, ludzie starają się podnieść nawzajem na duchu. Może i Ty zechcesz podzielić się jakimś słodkim doświadczeniem?
Mazan Leszek bardzo fajny dubler a również polecam wideo o jego pasji i ścieżce rozwoju! https://tiny.pl/wgz5q
Dziękuję za podpowiedź. Obejrzałam film.
Co za czasy. Okazuje się ,że przebywanie z dzieckiem /dziećmi cały dzień w domu staje się poważnym problemem…
Humor jest dobry na wszystko. Pamiętam opowieści Leszka Mazana, o Krakowie właśnie. Snuł opowieści z właściwym sobie poczuciem humoru. Czasy też były ciężkie ale Danusia była cudowna. Dzisiaj już takiej nie ma. Całe szczęście,że nie ma tych wyrobów czakoladopodobnych. To była zaraza! Dzięki nim sama robiłam sobie czekoladę i wydawała mi się cudowna.
Uwielbiam “Danusię”, ale też i “Pawełka”. Ale bardzo lubię też blok czekoladowy własnej produkcji. Prawie tak samo lubię Kraków, który odwiedzam każdego roku. Jednak tego lata…? Zostaną mi wspomnienia, na przykład wystawa “Szuflada Szymborskiej” w kamienicy Szołajskich, czy Kamienica Hipolitów z ekspozycją o życiu mieszczaństwa w XVIII wieku. A potem obowiązkowo lemoniada ( w upał) albo kawa late w kawiarni U Pęcherza na dziedzińcu Collegium Maius.
Czas “zarazy” sprzyja wspomnieniom, łasuchowaniu i dobrej lekturze 🙂
Widzę, Elżbieto, że po Krakowie chodzimy podobnymi szlakami.
Żadna czekolada nie smakuje mi tak, jak ta przesyłana w paczkach w latach 80-tych przez Ciotkę z NRF-u. Była taka słodziutka, kremowa, niewiarygodnie rozpływająca się w ustach…. Szukam tego smaku i czasami wydaje mi się, że częściowo odnajduje go w mlecznej czekoladzie Lindta…. Ale nie, to jednak nie to….
A zaraza… jest coraz bliżej, zatacza coraz ciaśniejsze kręgi…Może ta Danusia grylażowa by pomogła, bo nawet Haagen dazs przestały działać….
Ale z drugiej strony – cieszę się, że nie mam małych dzieci. Mój brat, ojciec 11-latki i 6-latka powiedział dziś, że czuje się jak ten facet z memu: ” Dziesiąty dzień kwarantanny. Poszedłem oddać dzieci do okna życia. Stoję już cztery godziny…”
No cóż, humor pomaga przetrwać te trudne dni.