Alicja tańczy na Teneryfie

Alicja w krainie czarów” to ulubiona książka z dzieciństwa, która została ze mną na całe życie. Wakacje na Teneryfie były szczęśliwym darem losu. Odcięci od świata zewnętrznego z braku roamingu, mogliśmy poświęcić się typowym wakacyjnym zajęciom – pływaniu, opalaniu się i zwiedzaniu. Wyspa oferowała mnóstwo atrakcji i czasami było trudno coś wybrać. Tamtego dnia mieliśmy wycieczkę łodzią podwodną. Tymczasem w hotelowym patio odbywał się pokaz lokalnej kuchni i tańców. Impreza była w trakcie organizacji. Prowadzący wybierał z publiczności osobę, która miała coś smażyć na patelni. Z kolei dziewczyny ubrane w tradycyjne długie hiszpańskie spódnice próbowały zachęcić wczasowiczów do tańca. Ktoś pracował jeszcze nad nagłośnieniem, ktoś inny donosił rekwizyty. Z pobliskiego basenu słychać było naturalne w tych okolicznościach krzyki. Muzyka grała głośno. Część ludzi, tak jak my, musiała przejść obok tego miejsca, aby wyjść z budynku.

Alicja tańczy na Teneryfie

 

To tylko mnie, fance Alicji, mogło się przydarzyć. Byłam tysiące kilometrów od domu i moich zbiorów. I nawet tysiące kilometrów od rodzinnej dla Alicji Anglii, a mimo to znalazła mnie. Było upalne popołudnie nad wodą. Krajobraz wyglądał na bajkowy. Właśnie miałam zapaść się pod ziemię – dokładnie pod wodę i to łodzią podwodną. Zamierzałam zobaczyć równie niezwykłe środowisko, jak królicza nora.  Co za zbieg okoliczności, że Hiszpanka użyła tego określenia właśnie w tym momencie, kiedy ja przechodziłam. To był tylko drobny epizod, ale stał się dla mnie  inspiracją do wypróbowania nowego medium w Lawendowym Kapeluszu -filmu.