Alice Figurine in Wonderland

Kim była Dorothea

Alice in Wonderland Figurine dla niewtajemniczonych to zabawna porcelanowa figurka z  bajki dla dzieci. Dla mnie osobiście jest wyjątkowym darem od wyjątkowej osoby. Sprezentowała mi ją Dorothea, Amerykanka, która przyjeżdżała do Polski, aby uczyć angielskiego na Biblii. Był początek lat dziewięćdziesiątych, kiedy w kraju trwaliśmy w stanie zawieszenia. Stare  już się waliło, a nowe jeszcze nie nabrało kształtu. Właśnie wtedy pojawił się gość z tamtego świata  – elegancka, mądra, otoczona wielkim szacunkiem swoich przyjaciół Dorothea, nazwana przez nas Dorotką. Kobieta jak z żurnala, jakby trochę większa  figurynka. Jej życie było bardzo poukładane, a dom, w którym potem bywałam, emanował ciepłem. O takich podróżach, jakie odbywała Dorotka, mogłam sobie tylko pomarzyć. Różniłyśmy się pod wieloma względami, tak jak mogła różnić się Amerykanka i kobieta z głębokiego PRL-u. A jednak zaprzyjaźniłyśmy się.

Wzorzec kobiety 

Co więcej, Dorotka stała się jedną z tych pięciu osób, którymi warto się otaczać. Dlaczego stała się dla mnie wzorem? Oprócz naturalnego wdzięku, miała też wyjątkową delikatność, wypracowaną zapewne w kontaktach z wieloma kobietami z różnych krajów i kultur. Dla nich napisała swego rodzaju poradnik małżeński, który później przetłumaczyłam na język polski.  To, co mnie zaskoczyło, to sposób patrzenia na relacje w małżeństwie. Mogłam się spodziewać religijnych odniesień, tymczasem na pierwsze miejsce wysuwało się słowo „partnerstwo”. Kiedy oboje z mężem przeszli na emeryturę, wrócili do Stanów, by tam zbudować nowy dom. W Polsce nie mamy zwyczaju zaczynać emerytury od budowania nowego domu.  Dorotka była osobą niezwykle religijną, ale nie była to powierzchowna wiara. Ona i jej bliscy tak właśnie żyli. Prawdopodobnie stąd czerpała moc do swoich działań. A nie to były sprawy proste.

Alice? Oh, no!

Zawdzięczam jej najważniejszą decyzję w dojrzałym okresie życia. To dzięki jej – Why not? – zostałam nauczycielką angielskiego  w trudnych czasach przekształceń naszego systemu edukacyjnego. Tym prostym pytaniem przekonała mnie, abym wykorzystała swoją szansę. Pokazała mi też jasną drogę, którą mogę osiągnąć sukces. Nieco inaczej było z moim hobby – Alicją w Krainie Czarów. Po moim  pierwszym spotkaniu z prawie „prawdziwą” Alicją w Oxfordzie, czułam, że ta mała prędko nie odpuści. Gdy dostałam wiadomość, że Alicja może być tematem pracy dyplomowej, w pierwszej chwili nie uwierzyłam. Tym niemniej zaczęłam zbierać materiały, co nie było łatwe w czasach, gdy Internet był płatny jak rozmowy telefoniczne.  Swoją decyzją o wykorzystaniu Alice in Wonderland  w pracy dyplomowej podzieliłam się z Dorotką i jej przyjaciółkami. I wszystkie Amerykanki  niemal chórem wykrzyknęły – Alice? Noooo! Nie bardzo umiały uzasadnić, dlaczego nie Alicja. W zamian zaproponowały „Czarnoksiężnika  z Krainy Oz”  lub „Pajęczynę Charlotty”. Nawet jedna z przyjaciółek Dorotki  przysłała mi książkę Charlotte’s Web , która wtedy jeszcze w Polsce nie była przetłumaczona.

Alice Figurine 

Alice in Wonderland to nie była bajka Dorotki, chociaż Disney zrobił na jej podstawie film.  Początkowo myślałam, że może jej religijne przekonania nie pozwalają zajmować się bajkami.  Później zrozumiałam, że  przyczyna była inna. Dowiedziałam się, że Amerykanie  nie zachwycają się Alicją, ponieważ ona  burzy ich schemat myślenia o bohaterce w baśniach. Zasadą do tej pory było, że bohaterkę zawsze ratuje mężczyzna. Książę – Królewnę Śnieżkę czy Kopciuszka, lub myśliwy – Czerwonego Kapturka. To mężczyzna uszczęśliwia heroinę. Tymczasem w Alicji nie ma wybawiciela. Alicja sama sobie radzi w tej dziwnej Krainie Snu zwanej Wonderland. Tym bardziej zdziwiłam się, gdy pewnego razu dotarła do mnie przesyłka – Alice Figurine z Alexander Doll Company w Nowym Jorku. To był prezent od Dorotki. I tym zaimponowała mi po raz kolejny. Mimo, że nie przekonała mnie do swojej propozycji, a raczej nie pochwalała  mojego zachwytu Alicją za to tym gestem pokazała, że szanuje mój wybór i wspiera mnie.

Dlatego dla mnie mała figurka Alicji, to nie tylko jeszcze jedna pozycja w mojej Carrolliańskiej kolekcji, ale pamięć o kobiecie, która potrafiła pokonać własne przekonania.