Pomarańczowa kamizelka a szmaragdowe morze
„bo taka malutka nigdy jeszcze nie byłam, nigdy!… Gdy tylko to powiedziała, poślizgnęła się i zaraz potem: chlup! znalazła się po szyję w słonej wodzie. Jej pierwszą myślą było, że wpadła do morza,…”
Pomarańczowa kamizelka i szmaragdowe morze będą mi się długo śniły. Pomarańczowa kamizelka to stała rzecz, którą zawsze widzimy zanim samolot wystartuje. Znamy też takie kamizelki z relacji z morza. Morza sobie nie wypłakałam jak Alicja, ale rzeczywiście do niego wpadłam. A wszystko zaczęło się tak niewinnie. W programie było napisane: „ rejs po Morzu Egejskim z barbecue na greckim kaiki”, a kaiki to małe promy. Wyglądało zachęcająco, jak wszystko do tej pory na wycieczce z „Travel-me-more” . W porcie czekała na nas łódź, gdzie przy wejściu na pokład pytano pasażerów – ryba czy mięso? Zrozumiałam, że na pokładzie dostaniemy zamówione wcześniej danie tym bardziej, że w międzyczasie zostaliśmy poczęstowani owocami. Po wyjściu w pełne morze wiał wiaterek na tyle chłodny, że trzeba było narzucić sweterek, chociaż co niektórzy pasażerowie trzęśli się w strojach prawie kąpielowych.
Wyspa Samiopoula
Minęła prawie godzina na rozmowach i podziwianiu widoków, kiedy zbliżyliśmy się do wyspy Samiopula, której plaża była naszym celem. Mimo, że oficer kaiki zapowiedziała, aby nie skakać do wody z górnego relingu, tylko z dolnego, to i tak nie domyślałam się, o co chodzi. W końcu prom dopłynął do wyspy, a ja czekałam kiedy wysuną trap, aby zejść na piękną, piaszczystą (!) plażę. Tymczasem majtek wskoczył do wody z liną, popłynął do brzegu i przymocował ją do skały. Z drugiej strony burty ludzie zaczęli wskakiwać do wody. Pomyślałam, jak bardzo im się śpieszy, że nie mogą doczekać się na trap. Wtedy ku mojemu kompletnemu zaskoczeniu okazało się, że jest to jedyny sposób na dotarcie do plaży – trzeba tam samemu dopłynąć!
Płynąć, nie płynąć – oto jest pytanie.
Szkoda, że nie widziałam wcześniej – przecież ja nie potrafię pływać! Co prawda w ogrodzie jest latem basen, gdzie regularnie chłodzę się w upalne dni i nawet przepływam 50 x3,6m, ale w oponkach na rękach! Nie umiem pływać i już! A teraz czułam się jak Tantal, syn Zeusa – szmaragdowe morze, piaszczysta plaża w zasięgu wzroku, a ja nie mogę z niej skorzystać – musiałam mieć niezłą minę. Statek pustoszał, ludzie z radością pruli wodę, a ja jak ta sierota na pokładzie. Ewa, organizatorka naszej wycieczki, wpadła na pomysł, że może pomóc mi pomarańczowa kamizelka ratunkowa. Nie chciałam zachować się nieodpowiedzialnie, więc na wszelki wypadek spytałam oficer czy nie umiejąc pływać, dostanę się w kamizelce na plażę. Jak najbardziej – potwierdziła – bez problemu. Jeżeli mówi to osoba doświadczona, to dlaczego miałabym nie wierzyć? W dodatku obok mnie miało płynąć grono dobrych pływaków więc .
Morze szmaragdowe a woda lodowata
Ubrałam pomarańczową kamizelkę i zeszłam po schodku do wody a wtedy mnie zmroziło. Równie dobrze mogłabym te nogi włożyć do lodu. (Najzimniejsza woda w basenie jaką wytrzymywałam to 25 stopni. W Morzu Egejskim było najwyżej 18.) Dosłownie sparaliżowało mnie; serce waliło przysłowiowym młotem; nie mogłam złapać tchu. A to był dopiero pierwszy schodek, no i ludzie, którzy czekali w kolejce oraz ci w wodzie. Musiałam zdecydować – w górę czy w dół. Tylko, że ta szmaragdowa woda kusiła. To był ten moment, kiedy zrozumiałam na czym polegał mechanizm kuszenie. Woda była niesamowita, odcienie niebieskiego do różowego. Nie wiem, jak woda mogła wydawać się różowa, ale tak czułam w tamtej chwili. Delikatnie ponaglana, weszłam w końcu do wody i trzymając się kurczowo koła ratunkowego (bo i to mi podano) zaczęłam płynąć a czułam się jak w niebie. (Tylko przy okazji wspomnę, że mój dzielny mąż popychał mnie z tyłu.)
Mordercza kamizelka
Kilka minut później szczęśliwa i dumna, że mi się udało, stałam na piaszczystej, cudnej plaży. Co prawda nad Bałtykiem jest znacznie lepszy piasek, ale o kolorze wody Bałtyk może sobie tylko pomarzyć. Zdołałam nawet poprosić nieznajomą o zrobienie nam zdjęcia i przesłanie, ponieważ z wiadomych względów nikt z nas nie miał aparatu. (Pani dotrzymała słowa i zdjęcie przesłała.) Tymczasem okazało się, że mamy tylko 15 minut na pobyt na plaży i pora wracać. I tu zaczęły się schody. Swobodnie weszłam już do wody i zaczęłam płynąć, kiedy po kilkunastu metrach kamizelka ratunkowa zaczęła mnie dusić. Mam bardzo wrażliwe gardło, odpada nawet noszenie golfów , a moja pomarańczowa kamizelka zaczęła naciskać na gardło. W dodatku im bliżej statku, tym coraz większe pojawiały się fale, na co zupełnie nie byłam przygotowana. Próbowałam jedną ręką pociągnąć kamizelkę w dół, żeby nie udusić się, a w rezultacie straciłam równowagę i fala zalała mi oczy i usta.
Wezwałam męża na pomoc. To była heroiczna walka z jego strony, bo musiał sam płynąć pod fale i popychać szamocącą się żonę. A przecież nasze młode lata zostały daleko w tyle. To były najtrudniejsze momenty całej wyprawy – dotrzeć do tego cholernego statku. Nie panikowałam. Wiedziałam, że nic mi nie grozi – nawet, gdyby mąż-heros nie dał rady, to dookoła jest tylu świetnych pływaków i ktoś by mi pomógł. Poza tym byłam ubrana w kamizelkę, która miała za zadanie dbać o moje życie. (Tym razem jakby strzeliła focha i postanowiła mnie ukarać.) Przede wszystkim to wierzyłam we własnego męża, który nigdy mnie nie zawiódł. Bardziej chodziło o ten obciach – część ludzi była już na pokładzie i zapewne mieli niezłą zabawę, patrząc na moje trzepotanie się w wodzie. Tak naprawdę to wszyscy byli zajęci swoimi wakacjami, jedzeniem serwowanych arbuzów i przyszłym lunch’em.
Magiczny dzień i mocne postanowienie poprawy
A ten został podany na zupełnie innej plaży. Kiedy tam podpłynęliśmy, musieliśmy przesiąść się na małą łódź, która dowiozła nas do lądu. Tym razem trap został rzucony i nie musiałam płynąć, aby skonsumować zamówioną rybę. Po powrocie na ląd wybraliśmy się jeszcze na ogromne porcje lodów w stylu greckim, to znaczy totalnie zrelaksowani rozmawialiśmy i delektowaliśmy się lodami i kawą. To był magiczny dzień; zrozumiałam, co to jest adrenalina i dlaczego ludzie nurkują. Podbudowały mnie też słowa – Podziwiam panią, bo moja mama nie zdecydowałaby się płynąć. No cóż, skusiło mnie szmaragdowe morze. Natomiast wniosek, który wyciągnęłam z tego incydentu, pozostawię na razie dla siebie. Pomarańczowa kamizelka wróciła do mnie następnego dnia w ilości bodajże ponad 20-30 sztuk.
Pomarańczowa kamizelka i to nie jedna…
Ostatniego dnia na Samos wybraliśmy się na pobliską plażę. Niby niedaleko – ze trzy kilometry od hotelu, ale pod górę i w upale. Kiedy zziajana zbliżałam się do wzniesienia, minęła mnie spora grupa ludzi – kobiety, mężczyźni, dzieci – młodzi, starsi. Sama zmęczona, właściwie nie zwróciłabym na nich uwagi, gdyby nie młoda dziewczyna, która chciała zerwać przydrożne figi. Za nią do rwania fig rzuciło się dziecko. My sprawdziliśmy wcześniej, że figi nie nadawały się jeszcze do jedzenia, o czym one się wkrótce przekonały. Zdziwiłam się tylko, że prawie wszyscy byli ubrani na czarno. Gdy wąskim chodniczkiem dobrnęłam do miejsca skąd rozciągał się widok na plażę, zobaczyłam unoszącą się na wodzie pomarańczową kamizelkę – jedną, drugą, …dwudziestą?. Dwaj mężczyźni zwijali pontony. A więc migranci, których podobno na Samos nie ma! Przypomniała mi się natychmiast moja kamizelka – ja „płynęłam” dla zabawy, oni musieli walczyć o życie. Szczęściara ze mnie.
Pani Ewo, czuję się zaszczycona, że moją wakacyjną przygodę uwzględniła Pani w swoim wystąpieniu. To prawda, że czasami potrzebujemy wyskoczyć poza swoją strefę komfortu – żeby potem nie żałować, żeby spróbować, żeby rozwijać się. Dla mnie ten skok do wody pozostaje magicznym wspomnieniem, ale był on możliwy dzięki Pani świetnej organizacji całej wyprawy na Samos. Polecam każdemu!
Pani Danuto, ta wyprawa długo śniła mi się po nocach. Zaskoczenie, strach i lekka panika ogarnęły mnie natychmiast po zrozumieniu znaczenia zdania “Who wants to jump – jump!”, wypowiedzianego do niechcenia przez całkiem dorosłą grecką panią oficer w krótkich różowych spodenkach. Tego nie było w programie, a ja nie byłam pewna, czy nasze ubezpieczenie obejmuje “dobrowolny jump bez zabezpieczenia”. Ale pani odwaga zmiotła wszelkie moje obawy.
Chętnie znowu popłynę kaiki. Bogatsza o wiedzę, co czeka nas przy Samiopouli 😉
Pani Ewo, Wyszło na to, że z różnych względów dla nas obu była to niezapomniana wyprawa. Pani myślała o ubezpieczeniu, dla mnie było to wyzwanie z wielką niewiadomą. W każdym razie byłyśmy pewno w życiu na kilku pięknych plażach, ale Samiopouli będziemy wspominać szczególnie. I to z dreszczykiem emocji. Dzięki za niespodziewany komentarz. I za to wyzwanie, nawet jeśli było to niechcący. Powtórzyłabym ten “wyczyn”.
Pani Danuto, niedawno – w ramach szkolenia, ktorego byłam uczestnikiem – musiałam mocno wyjść poza swoją “burtę” bezpieczeństwa i wystąpić publicznie z opowieścią o przełomowym wydarzeniu z życia. Na przygotowanie miałam tylko 10 minut. Bez najmniejszych wątpliwości opowiedziałam historię o Pani odwadze z Samiopoulą w tle. Dla mnie była to lekcja nie tylko nieodpuszczania sobie, przełamywania strachu, odważnego skoku w zimne fale Morza Egejskiego, ale również korzystania z chwili i radości z “tu i teraz” – z tej wody, z tej plaży, z tej wyspy. Nie wspomnę o lekcji odpowiedzialności, bo to dość oczywiste. Niemniej jednak zastanawiam się, czy jednak czasem nie potrzebujemy przysłowiowego kopniaka, aby wyskoczyć za burtę. Gdyby mój 8-letni i wtedy syn (przyzwyczajony przez do morskich wypraw i pływania na środku morza) zorientował się w sytaucji i nie wykonał owego pierwszego “jumpu” w głębinę, a ja nie zostałabym ZMUSZONA do opuszczenia bezpiecznej łodzi i wskoczenia za nim – nie byłoby tej opowieści…